Kicia R. poleca. Wybierając się do Azji Południowo-Wschodniej należy się spakować jak na plażę, czyli zabrać: krem do opalania i książkę. To pierwsze dlatego, że tu kremy i olejki do opalania są dużo droższe oraz w większości wybielające skórę. Natomiast co do książki, to bez obaw, nie chodzi o to by ją dźwigać, a o to, by ją czytać (sic!). Można to robić na przykład kołysząc się w hamaku, a po przeczytaniu bez problemu można taką książkę wymienić w kolejnym hostelu na nową i tą nową przeczytać i potem w następnym hostelu ją wymienić i… Innymi słowy należy zabrać książkę w podróż, aby wciągnąć się w ruchomą, podróżniczą bibliotekę, w której nigdy nie płaci się kar za przetrzymanie, a przecież to jest dopiero deal!
Barmanka pyta:
- Co dziś w planach Kiciu?
- A znów popatrzę na pola ryżowe i okoliczne góry, popatrzę jak chmury pary unoszą się nad lasami deszczowymi, posłucham dźwięku cykad, rechotu żab i śpiewu ptaków.
- Wspaniale! A jakie dźwięki wydaje Twoje miasto?
- W Warszawie latem słychać dzieci hasające po podwórkach, czasem przejeżdżające tramwaje, a z mojego dachu wieczorami słychać również dźwięki pobliskiego Zoo*. Nocą natomiast można spotkać chrumkające dziki w Parku Praskim.
Drogi/Droga,
Czy zastanawiałeś/aś się kiedyś jak wiele rzeczy i emocji można doświadczyć w ciągu zaledwie jednego dnia? Czy czułeś/aś kiedyś coś niczym przeciążenie sensoryczne? To jest coś takiego, co Kicia R. przeżywa w trakcie podróży: tyle nowych rzeczy, emocji, szczegółów wydarza się nieustannie dookoła niej! Chiang Mai w Tajlandii jest wspaniałym przykładem tego uczucia, dlatego zamiast pisać dziś dłużej, Kicia R. postanowiła zaprezentować krótki filmik o Jednym Dniu w tym mieście.
**- Co dziś robiłaś Kiciu R.? Czy polecasz jakieś atrakcje? **
**- Hm… nie robiłam nic konkretnego. Tak sobie chodziłam, patrzyłam, pojadłam, porobiłam zdjęcia. Fajny dzień. **
Atrakcje. Kicia R. patrzy na stosy ulotek w hostelowym przedsionku.
Tygrysy. Można przyjść i cyknąć sobie selfie, cena zależna od wielkości, wieku i koloru tygrysa. Miejsce kontrowersyjne, a społeczeństwo internetowe podzielone na pół przez pytanie: czy oni narkotyzują/odurzają tamtejsze tygrysy czy nie? A potem niektórzy idą to zobaczyć: a że z ciekawości, a żeby sprawdzić poprzez własne doświadczenie, a żeby coś komuś udowodnić.
Nadszedł czas rozstania z Pumpkinami; Y. rusza na Południe (Kambodża), L. rusza na Północ (Chiny), Kicia R. i Sir Last ruszają na Zachód (w stronę Tajlandii).
Uwaga. Dzisiejszy post w ogóle będzie mocno trącił Kicią Coelho, czyli filozoficznymi banałami o tym czym jest podróż, bo obiecała… Natomiast Kicia R. przecież nie zmusza nikogo do czytania; można sobie na przykład od razu przeskoczyć do filmiku na dole i w ten sposób odhaczyć czytanie posta.
Kicia R. kontynuuje rzeczną tułaczkę przez Laos, czyli spływa do kolejnego, niewielkiego miasteczka - Nong Khiaw. Wszystko to dzieje się wciąż w doborowym towarzystwie Y. i L., nieustannie cudownych ludzi, z którymi czas płynie leniwie, bez towarzyskich przymusów czy zbędnych small talków. Zwracają się do siebie nawzajem per Pumpkin, z racji wielopólnego uwielbienia dla lokalnej, domowej zupy z dyni.
Sir Last zagaduje kelnerkę: ‘Przepraszam, a sajgonki po laotańsku to, co to znaczy?
Z Wietnamu do Laosu mini bus odjeżdża raz dziennie.
W tym zdaniu zawiera się wszystko, łącznie z tym, że tego dnia z całego przygranicznego miasta Dien Bien Phu zebrało się tylko kilka osób podróżników i kilka osób lokalnych zmierzających do Laosu; nie jest to bardzo popularny kierunek i przejście graniczne. Rozklekotany minivan przemieszcza się nieśpiesznie, zatrzymując tu i ówdzie, sprawnie zabierając na pokład różne towary do przewiezienia (blacha dachowa, worki z jedzeniem, wiadro z czymś żywym) wypełniając tym samym swą całą dostępną przestrzeń.
Kicia R. i Sir Last jadą kilkanaście godzin nocnym pociągiem, w którym przedziały zrobione są w całości z lakierowanego, ciemnego drewna, na stoliku stoi dzbanuszek ze świeżo zerwanym kwieciem, a niebieskie, łazienkowe klapeczki leżą porozrzucane po podłodze. Przedział jest 4 osobowy, czyli Kicia R. i Sir Last mają za towarzystwo dwie młode Amerykanki, które uczą angielskiego w jednej z tajskich szkół na wsi.
- Te dzieciaki biją się nieprzerwanie, twarz zalana krwią, płacząc biegnę po pomoc do tajskich nauczycieli, nas nie słuchają
Podróżowanie po Azji Południowo-Wschodniej jest co najmniej proste i słodko bezmyślne. Po lądowaniu, najczęściej w Bangkoku lub Hanoi, przyjezdny od razu wpada w pajęczą, backpackerską sieć połączeń, nie wymagającą od niego za dużo myślenia i kombinowania. Miasto za miastem, atrakcja po atrakcji, nitka po nitce; atak ofert na każdym kroku. Wyplątać się z tej narzuconej odgórnie sieci mogą chyba jedynie posiadacze własnego motocyklu bądź bardzo zawzięci autostopowicze. Zdaje się tu też obowiązywać określony turystyczny dress code; dominują sukienki i spodnie w bananowe i arbuzowe wzory (Kici R.
Napisać, że Sajgon jest zatłoczony to dla Kici R. jak pisanie, że Ziemia jest okrągła; prawie wszyscy to wiedzą. Jednak dla Kici R. słyszeć o tym to jedno, a nomen omen przeżyć to, to już inna sprawa. Ho Chi Minh to nie jest miasto dla pieszych; tu rządzą skutery, które wypełniają przestrzeń miejską po brzegi; wszystkie chodniki są doszczętnie zatarasowane zaparkowanymi mechanicznymi dwukołowcami. Kicia R. obserwuje i siłą rzeczy uczestniczy w ruchu ulicznym z niejaką fascynacją; zdaje się, że panuje tu zupełne bezprawie.