HOI AN i HUE
O frustracji-globalizacji, backpacerskiej sieci, wietnamskich pociągach i opuszczonym parku wodnym.
Podróżowanie po Azji Południowo-Wschodniej jest co najmniej proste i słodko bezmyślne. Po lądowaniu, najczęściej w Bangkoku lub Hanoi, przyjezdny od razu wpada w pajęczą, backpackerską sieć połączeń, nie wymagającą od niego za dużo myślenia i kombinowania. Miasto za miastem, atrakcja po atrakcji, nitka po nitce; atak ofert na każdym kroku. Wyplątać się z tej narzuconej odgórnie sieci mogą chyba jedynie posiadacze własnego motocyklu bądź bardzo zawzięci autostopowicze. Zdaje się tu też obowiązywać określony turystyczny dress code; dominują sukienki i spodnie w bananowe i arbuzowe wzory (Kici R. ulubiona napotkana para to ta ubrana jednakowo jako pineapple-couple), co stawia pytanie, na które Kicia R. nieustannie szuka odpowiedzi: gdzie kupują ubrania lokalni mieszkańcy (noszą zupenie inne, często naprawdę ładne rzeczy)? Z niejakim trudem, ale znajduje odpowiedź i zakupują z Sir Lastem dwie, po prostu niebieskie koszule.
Kicia R. w ogóle sobie myśli, że świat zdaje się być już tak bardzo globalną wioską, że różnice kulturowe się rozmywają, jakby ktoś na definicje różnorodności rozlał szklankę wody. Kicia R. jest na drugim końcu świata, w kategorii: daleko od rodzinnego domu, ale nie przeżywa sytuacji tak mocno jakby chciała; nie jest odkrywcą ani kolekcjonerem spektakularnie nowych wrażeń i doświadczeń (może ciężko ją zaskoczyć, bo w dzieciństwie się za dużo filmów naoglądała?). Przy okazji, jeśli o filmy chodzi to Kicia R. myśli, że należy śpieszyć się oglądać dokumenty podróżnicze, bo wkrótce wszystkie będą teatrem i reżyserką; nawet zwierzęta staną się rekwizytami (W. to już mówi, że prawdziwch zwierząt już nie ma). I tak oto, gdzieś w Wietnamie, smutne aspekty globalizacji zastukały do Kiciowej głowy; teraz boi się, że wszystko-wszędzie-wkrótce, będzie takie samo (folku, tradycjo, różnorodna kulturo, nie znikaj!).
W Azji Południowo-Wschodniej Kicia R. z uporem stara się wyszukiwać smaczki i zaskoczenia, tak jakby chciała je wręcz wyskrobać z zastanego w podróży obrazka. I to, co odnajduje, kryje się tak naprawdę w subtelności. Kicia R. spokojnie i cierpliwie czeka na przejściu dla pieszych, a morze nie zwalniających dwukołowców nadciąga z każdej strony. Wtem podchodzi do niej młody człowiek i za pomocą gestów bez słów, chwyta ją pod ramię i przeprowadza bezpiecznie na drugą stronę drogi po czym zostawia ją tam i sam zawraca. Sytuacja jak z lekcji dobrego wychowania i pomagania starszym osobom, a przecież Kicia R. jest jeszcze młoda. Uśmiech śle swojemu rówieśnikowi i tak miłej sytuacji, choć tu przecież nie o wiek tak naprawdę chodzi.
- Ale Ty Kiciu jesteś na końcu świata! Jak tam jest?
- Jestem, ale wiesz tu jest tak samo… Ludzie też piją colę, lubią piłkę nożną, śmieją się lub złoszczą. Tylko jedzenie jest inne i czasem coś innego widzę, ale nawet fale na morzu załamują się tak samo, dasz wiarę?
Kiciu R., ale jak Ty się porozumiewasz z mieszkańcami, bez wspólnego języka? Banał, ot co. Znajomość wspólnego języka nie jest niezbędna, a sama mowa ciała bywa ważniejsza od słów. Pewna starsza Wietnamka śpiewa ludową pieśń w zaciszu swego domu. Śpiewa przepięknie i specjalnie dla Kici R., choć ona o to nie prosiła. Gdy czas dogania Kicię i musi już iść, starsza Wietnamka przytula Kicię jakby ta była jej córką i całuje ją w policzek; a przecież bariera językowa nie pozwoliła im nawet na podstawy rozmowy. Dzielenie się pieśnią z serca i matczyny uścisk jest dla Kici R. nowym wymiarem globalnej wioski (dom Twój tam gdzie… jesteś?).
Subtelne odkrywanie świata to dla Kici R. także samo przemieszczanie się. Jeśli podróż po Wietnamie bez moto, to zdecydowanie pociąg jest tym, co cieszy ją najbardziej. Do samego pociągu wsiada się nie z peronu, a prosto z poziomu torów, co wymaga pewnych zdolności ekwilibrystycznych i kilku podciągnieć. Łóżkowe miejsce jest wielkości półki na analogowe encyklopedie, z kołderką i poduszką, a jakże! (gwarancji czystości brak) i klimatyzacją odpaloną na wszystkie fajerki, czyli mimo upalnej pogody, Kicia R. spędza noc w skarpetkach i czapce. Pociąg przyjemnie kołysze do snu, a rano Kicia R. otwiera oczy i przez okno wita ją wschód słońca z ruchomym obrazem pól ryżowych na pierwszym planie. Toaleta, jak to w każdym pociągu, istny train spotting zapewnia grę w sik-nic-nie-dotyk. O świcie cały pociąg rozbrzmiewa wietnamską pieśnią, która budzi i informuje pasażerów, że są już u celu podróży (totalny Kiciowy zachwyt!).
I tak Kicia R. i Sir Last docierają do Hoi An, gdzie wśród pięknych lampionów próbują się doliczyć ile turystów może się zmieścić na jednym metrze kwadratowym oraz ile selfie powstaje tu w ciągu minuty? Dwa pytania, jedna odpowiedź: milion. W następnym mieście, czyli Hue Kicia R. i Sir Last odkrywają nowe oblicze turystyki, czyli zwiedzają opuszczony park wodny, co jest oficjalnie nielegalne, ale podobno przy którymś wejściu na teren siedzi już lokalny człowiek, który zwęszył biznes i kasuje nieoficjalnie ludzi za wejście (Kicia R. zarządza trochę profeski-eksplorki i wchodzą innym wejściem). Miejsce to zachwyca Kicię R. doszczętnie ze względu na 3 rzeczy. Po pierwsze całość znajduje się w lesie dookoła jeziora, po drugie graffitti kwitnie tu na potęgę, a po trzecie spotkane przez Kicię R. dzieci na wagarach przesiadują sobie w wielkim azjatyckim smoku (niegdyś akwarium) i palą papieroski słuchając muzyki (alternatywa do szkoły jak wszędzie na świecie, aż łezka…). Pod jakimś względem miejsce to inspiruje i cieszy Kicię R. bardziej niż Angkor Wat.
Pajęcza backpackerska sieć nakazuje Kici R. i Sir Lastowi wsiąść w kolejny pociąg i udać się na północ Wietnamu. Tam spróbują się trochę z tego wszystkiego wyplątać..
Ha, ale Kicia R. zadarła dziś wpisowo nosa, nie? Nie zrozumcie jej źle, przecież po prostu dla każdego, co innego jest miłego. A Azja Południowo-Wschodnia w swej ofercie zadowoli każdego!
Udostępnij ten post
Twitter
Google+
Facebook
Reddit
LinkedIn
StumbleUpon
Pinterest
Email