Essaouira
O spaniu wśród wydm oceanicznych i na pustyni.
Kicia R. i Dziadek T. stopują milutko z Marakeszu ku Essaouirze. Kierowca częstuje ich pysznym, arabskim chlebem upieczonym przez mamę oraz oferuje nocleg w swojej ciężarówce. Kicia R. i Dziadek T. mają jednak inne plany. Dojeżdżają więc do Essaouiry o zachodzie słońca, gdzie z radością wsuwają mix smażonych rybek. Trochę dzielą się nimi z kotami, które chwytają kąski leniwie i od niechcenia (takich smakołyków mają wszak w tym mieście pod sam koci korek).
Nadchodzi noc. Kicia R. i Dziadek T. ruszają na obrzeża miasta, gdzie znajdują zagłębie nadoceanicznych wydm. Tam się rozbijają i podczas dyskusji o życiu i o tym jak Maroko już im spowszedniało (‘trochę jakbyśmy jeździli po Mazowszu, nie Kiciu?’) zasypiają. W środku nocy wiatr wdziera się w ich śpiwory, więc zawijają manatki i na pół przytomnym znajdują inny grajdołek. W nim spotykają M. grającego na ukulele w cieple niewielkiego ogniska. M. okazuje się być rodakiem, zmierzającym na zlot Rainbow na Teneryfie. Pogaduchy o podstawach podróżniczych, zielona herbata i kolejny sen.
Rano Kicia R. i Dziadek T. patrzą chwilę w ocean, a następnie opuszczają Essaouirę ku Sidi Kaouki. Owa malutka wioska okazuje się być rajem tylko dla surferów. Jedyne zainteresowanie Kici R. i Dziadka T. wzbudza pewien szary wielbłąd, który w oczekiwaniu na turystów, swym ptasim (!) świergotem podbija ich serduszka totalnie. Po chwili spotykają człowieka z dwoma końmi, by już wkrótce zaznać dobroci jego serca. S., bo tak mu na imię, daje im klucze do swojego domu, a sam dzwoni po brata, by przyszedł i Kicię i Dziadka we właściwe miejsce zaprowadził. Brat przybywa na osiołku ze swoim synkiem i zaczyna prowadzić przez pustynne tereny porośnięte kępami kolczastego krzewia. Szybki marsz śladami mężczyzny na osiołku doprowadza Kicię R. i Dziadka T. do malutkiej pustynnej izdebki, zbudowanej z kamienia, ze schronem dla koni u wejścia. Kicia R. i Dziadek T. poznają tam Jessicę (‘3 miesięczna oślica, pieszczoch okrutny’), która ma posiwiałą grzywkę zupełnie jak Dziadek T. Niestety nie dane im spędzić z nią dłuższej chwili, gdyż wkrótce mężczyzna ładuje paszę i syna z powrotem na osiołka i odjeżdża w pustynną dal, a młodziutka Jessica trupta za nimi. Kicia R. i Dziadek T. zostają zatem zupełnie sami. W białej, kamiennej izdebce pośrodku piachu i niziutkich ostrokrzewów.
Kicia R. i Dziadek T. spędzają kolejne dni w owym pustynnym domku bez okna, prądu i wody. W ciągu dnia, gdy pada deszcz wybiegają nago przed domek, aby złapać tą nieczęstą okazję na umycie się. Wieczorem rozwieszają hamaki na jedynym drzewie w okolicy i bujają się patrząc w syto rozgwieżdżone niebo ze smugą Drogi Mlecznej.
W nocy Kicia R. śni, że ma za zadanie oddzielić Ziemię od Nieba. Boski sen.
P.s. W ciągu kolejnych dni Kicia R. i Dziadek T. nie są już zupełnie sami. Okazuje się, że mieszka z nimi pustynny gekon, jedna mysz i trzy dzikie psy. Razem tworzą spoko stadko!
Udostępnij ten post
Twitter
Google+
Facebook
Reddit
LinkedIn
StumbleUpon
Pinterest
Email