KHAO SOK
Kicia R. i Sir Last jadą nocnym autobusem do lasu deszczowego. Dzika przyroda, zwierzęta i ludzkie jezioro.
Noc. Pan, który nieproszony (!) co chwila donosi smakołyki (bułeczki z nic-nie-przypominającą pastą, mleko sojowe z czarnym sezamem, orzeszki ziemne w panierce kawowej, soczek marchewkowo-niewiadomo…) szturcha nagle Kicię w ramię.
Autobus zatrzymuje się. Kicia R. i Sir Last wysiadają. Autobus odjeżdża.
Zostają sami, skąpani w czerni. Nie ma tu nawet cienia życia, wspomnienia światła. Oto są w dżungli i nic nie widzą. Wygrzebują więc z plecaka moskitierę, prowizorycznie rozwieszają ją i siadają, by poczekać na wschód słońca. Odgłosy przyrody trzymają w tropikalnym napięciu.
W końcu robi się jasno, Kicia R. i Sir Last widzą teraz zarysy skał, drzew i skrzyżowanie dróg. Wita ich pies, więc podążają za nim w stronę zaklepanego wcześniej domku na palach.
Khao Sok. Wioska składająca się w całości z deptaku na którym króluje pizza i agencje turtyczne oraz ukrytych w głębi ścieżek prowadzących do skromnych domków. Nic nachalnie, nic inwazyjnie i nic męcząco. Wszechobecny spokój z ledwo zauważalnym rytmem dnia. Kicia chciałaby wierzyć, że to bliskość dżungli w której mieszkają tygrysy, lamparty, niedźwiedzie malajskie, dzioborożce i słonie, wzbudza ten ludzki spokój i szacunek w Khao Sok. Równie możliwe, że to po prostu stary, dobry tropik rozmazuje funkcje życiowe.
Kicia R. i Sir Last są dziś nieatrakcyjni. Wybierają spacer. Bez przewodnika. Korony drzew w dżungli są tak wysoko, że światło dociera do Kici ‘tam hej na dole’ urywkowo. Pojedyńczy liść spada na ziemię tak wolno jakby miał moc zatrzymywania czasu. Kicia R. i Sir Last szybko uczą się też, że gdy z nieba spada coś bardziej patykowatego, to to małpy gdzieś coś.
Fikusy, bambusy, palmy, liany. Bzyczenie, tuptanie, skrzypienie, zwierzęce śmiechy, heheszki, świergoty. Narastające, malejące, pojedyńcze lub gromadne. Nawet cisza jest pełna nieznanych Kici dźwięków. Zmysły wyostrzone. Szał!
A dla ochłody kąpiel w rzece. A tam rybki różnych maści i form. I motyle! Jak z baśni! Taka eksploracja dżungli z szacunkiem, bez przewodnika.
Porankami echo niesie kosmiczne wołanie – to gibony! Całą dobę słychać miarowe bzyczenie – to cykady! Przed drzwiami do domku wgapiające się w Kicię kreatury – to makaki! Co i rusz coś leci kolorowego i wielkości dłoni – to motyle! Czarny ptak z żółtym brzuszkiem zawisa na okiennych kratach i stuka w szybę – czas wstawać!
Kicia R. i Sir Last eksplorują jezioro Cheow Lan. Łódź tzw. long tail boat należy do S., który opowiada o czasach sprzed tamy, gdy jego dziadkowie i rodzice żyli tu pośrodku skał i obrastającego ich lasu deszczowego. Ludzie ludziom zgotowali ten los. Zapłacili, wysiedlili, zbudowali tamę, zalali co wcześniej było zamieszkane przez społeczności polujące tu na zwierzęta, żyjące bez cywilizacyjnie. A to wszystko zaledwie 40 lat temu.
Kicia R. ma nadzieję, że zwierzęta dają tu radę. Bo nie ma nic przyjemniejszego jak obserwować je cichutko, nie wchodząc nadmiernie w klapkach w ich dom (pozostając na szlaku, który i tak wrzyna się ledwo kilka z kilkuset kilometrów w dżunglę). Kicia R. całym serduszkiem wierzy, że natura tu jeszcze panuje nad człowiekiem, albo przynajmniej walczy z nim na ostro.
Czy Kicia jest już częścią masowej turystyki? Czy chodzenie obrzeżami dżungli jest już znaczącą ingerencją w to wszystko? Efekt motyla (a te tu obecne są wielkości dłoni)?
Zdaje się, że zwierzęta mają wybór, mogą schować się w pozostałych 170km kwadratowych lasu deszczowego. Tylko słowo ‘schować’ niesie jednak smutek.
Kicia R. i Sir Last ruszają dalej na południe. Na wyspę. Ale o tym następnym razem..
*nieatrakcyjni- nie kuszą ich atrakcje
Udostępnij ten post
Twitter
Google+
Facebook
Reddit
LinkedIn
StumbleUpon
Pinterest
Email