HO CHI MINH I DA LAT
Krótka historia o śnieżnym lotosie, kawie z jajkiem i żółwiu, co zabrał ludziom miecz.
Napisać, że Sajgon jest zatłoczony to dla Kici R. jak pisanie, że Ziemia jest okrągła; prawie wszyscy to wiedzą. Jednak dla Kici R. słyszeć o tym to jedno, a nomen omen przeżyć to, to już inna sprawa. Ho Chi Minh to nie jest miasto dla pieszych; tu rządzą skutery, które wypełniają przestrzeń miejską po brzegi; wszystkie chodniki są doszczętnie zatarasowane zaparkowanymi mechanicznymi dwukołowcami. Kicia R. obserwuje i siłą rzeczy uczestniczy w ruchu ulicznym z niejaką fascynacją; zdaje się, że panuje tu zupełne bezprawie. Kicię R. wkurza konkretnie, że podział na chodnik i jezdnię praktycznie nie istnieje; gdy ulica się korkuje, kierowcy bez skrupułów zamieniają chodnik w dodatkowy pas ruchu dla siebie. Tym samym Kicia R. musi im zmykać cały czas nie tylko z drogi, ale i z chodnika (!). Ho Chi Minh to nie jest miasto, gdzie można pospacerować. Za to…
Już pierwszego poranka Kicia R. i Sir Last spotykają się z J., Amerykanką, którą poznali jeszcze w Kambodży, a która mieszka właśnie w Sajgonie. J. zabiera ich do muzeo-herbaciarni, które swoim wystrojem i ofertą przypomina babciną piwnicę w najelegantszym wydaniu. Na półkach poustawione są rzędem zioła, nasiona, liście, owoce; wszystkie zamknięte w słojach, w formie różnokolorowych mikstur. Od 5 tysięcy lat, wietnamska matka natura głosi, że każda z tych mikstur posiada wiele zdrowotnych właściwości. Dla przykładu Kicia R. zamawia herbatę ze śnieżnego lotosu, która ponoć leczy choroby serca, obniża cholesterol, zmniejsza uczucie zmęczenia, pomaga przy bólu pleców, zmniejsza problemy seksualne i leczy reumatyzm (wszystko naraz i tylko jeden napój?). Mimo uroczego podania (piękny chiński dzbanuszek we florystyczne wzory i malutka czarka) Kicia R. łyka tą herbatę niechętnie i wręcz z trudnością, ponieważ mikstura ma bardzo intensywny i gorzki smak, niepokonany nawet solidną łychą miodu. Kicia R. przegląda półki zastawione kolorowymi miksturami i czyta, że kolejno rozwiązują one również problemy z krążeniem, opuchniętymi kostkami, słabym wzrokiem, trawieniem czy potliwością, a nawet zapewniają ochronę przed poronieniem lub ogólne poprawienie życia seksualnego. Ostatecznie Kicia R. nie wie, czy wypity wywar ze śnieżnego lotosu wpływa korzystnie na jej zdrowie, ale na pewno wzmaga apetyt. Zdecydowanie bardziej niż herbatę ze śnieżnego lotosu Kicia R. docenia wypitą kilka godzin później wietnamską kawę z jajkiem (trochę tiramisowsko, trochę bosko, pysznie!). Do tego gałka lodów z marakuji i od razu zapomina o goryczy wcześniejszego lotosu (czyt. od razu czuje się lepiej).
Wieczorem Kicia R. i Sir Last zaznają trochę sztuki. Przepiękna oprawa muzyczna i różne postacie na wodzie, czyli udają się do wietnamskiego teatru lalek. Tam się dzieje wszystko! Rybak gania się z rybami, wodne smoki grają w piłkę, dwa łabędzio-feniksy ocierają się szyjami i pojawia się jajko, pieso-lampart skacze po wodzie i drzewach, para ludzi zbiera ryż, a gdy atakuje ich potwór z głębin mężczyzna nie daje mu rady, to kobieta okłada potwora koszem (!). Jest też gromada mężczyzn płynących łodzią, wtem para buch i z wody wynurza się żółw, jeden z mężczyzn wyciąga miecz, żółw podpływa do niego i zabiera mu miecz, po czym żółw z mieczem w pysku (?!) tańczy na wodzie! (Wedle legendy z północy Wietnamu jest na odwrót; to żółw daje cesarzowi miecz, do obrony przed najeźdźcami..). Gdyby tylko Kicia znała wietnamski pewnie, by do tych wszystkich obrazów mogła dodać zrozumienie kontekstu (legend, tradycji i historii Wietnamu), a tak pozostało jej trochę w ignorancji sycić miło oczy. Całkiem klawo!
Kolejnego dnia Kicia R. i Sir Last wybierają się do Małego Paryża, czyli miejscowości Da Lat. Położenie miasta na wysokości 1500m n.p.m. sprawia, że Kicia R. i Sir Last wręcz zachłystują się powietrzem (tak niewiarygodna odmiana po tropikalnym klimacie, że Kicia traci głos na 4 dni). Kicię R. zachwycają wszechobecne herbaciarnie, czyli malutkie stoliczki z malutkimi krzesełkami, małymi dzbanuszkami, przy których nie malutcy mężczyźni zdają się przesiadywać całe dnie popijając zieloną herbatę lub kawę i racząc się niezliczoną liczbą papierosów. Kicia R. i Sir Last wchodzą do kawiarni i proszą o herbatę, niestety pani z lekkimm zdziwieniem, lecz stanowczo pokazuje ruchem głowy, że zamówić można tylko kawę. Z braku wyboru decydują się więc na kawę ze skondensowanym mlekiem, czyli znów po wietnamsku (dwa łyki i od razu +100 punktów do mocy i pracy serca, a nie jakieś śnieżne lotosy). Szybko orientują się, że herbaty nie mogli zamówić, ponieważ ta jest zawsze gorąca, w termosach, na każdym stole… za darmo!
Udostępnij ten post
Twitter
Google+
Facebook
Reddit
LinkedIn
StumbleUpon
Pinterest
Email