CHIANG RAI I CHIANG MAI
O tygrysach, słoniach i grupach etnicznych, czyli tajskie atrakcje okiem Kici R.
**- Co dziś robiłaś Kiciu R.? Czy polecasz jakieś atrakcje? **
**- Hm… nie robiłam nic konkretnego. Tak sobie chodziłam, patrzyłam, pojadłam, porobiłam zdjęcia. Fajny dzień. **
Atrakcje. Kicia R. patrzy na stosy ulotek w hostelowym przedsionku.
Tygrysy. Można przyjść i cyknąć sobie selfie, cena zależna od wielkości, wieku i koloru tygrysa. Miejsce kontrowersyjne, a społeczeństwo internetowe podzielone na pół przez pytanie: czy oni narkotyzują/odurzają tamtejsze tygrysy czy nie? A potem niektórzy idą to zobaczyć: a że z ciekawości, a żeby sprawdzić poprzez własne doświadczenie, a żeby coś komuś udowodnić. I to jest ten moment kiedy ludzie się jednoczą, bo kupienie biletu równa się wsparciu finansowemu miejsca; powód wizyty staje się nieważny.
A Kicia R. sobie myśli, że to czy tygrysy są odurzane czy nie, jest tylko rozproszeniem uwagi od kluczowych pytań. Dla Kici R. miejsce z samego założenia jest po prostu złe. Nie ma nic wspólnego z działaniem na rzecz tygrysów zarówno tych na wolności, jak i tych wychowanych w niewoli. Tygrysy są trzymane albo w małych klatkach albo na krótkich łańcuchach. Urodziły się w tym miejscu tylko po to, by przynosić 6 milionów dolarów rocznie zysku, który nie idzie na żadne sensowne działania poza samym miejscem eksploatacji tygrysów. Nie ma tu również żadnych działań edukacyjnych, nikt nie opowiada ani w samym miejscu ani nawet na stronie internetowej o tygrysach jako takich, ich historii, rodzaju gatunków, trybie życia, zagrożeniach czy chociażby diecie. Zero wiedzy. Świątynia tygrysów, czyli miejsce medialnej afery, gdy znalezieno 40 małych tygrysków w zamrażalce, przygotowanych na handel, ma wciąż swoje alternatywy, jak chociażby Królestwo Tygrysów (takie samo miejsce, tylko inna nazwa). Kicia R. naprawdę nie musi tam iść i doświadczać, po to by powiedzieć takim miejscom kategoryczne: nie.
Słonie. Nie wiem czy wiecie, ale przejażdżka na słoniu jest już bardzo passe. Większość ulicznych agencji turystycznych aż huczy, że wycieczki do słoniowych sanktuariów, sierocińców, parków to już: no rides, no hooks, pure love. Miejscowi już się zdążyli zorientować, że zachodni turyści mają co raz więcej świadomości na temat phajaan (łamanie psychiki młodych słoni przy pomocy tortur takich jak oderwanie od matki, wiązanie, głodzenie, wbijanie haków w głowę), więc teraz przyjezdni brani są na litość. Biedne słoniątko, przyjedź, umyj je, nakarm. I zapłać. Można też zostać na dłużej w roli wolontariusza, czyli opcja zapłać jeszcze więcej. Kicia R. nie jest przekonana do miejsca w którym relacja słoni i ludzi jest oparta przede wszystkim na pięniądzach. Może Kicia R. jest dla niektórych niesprawiedliwa, ale zarówno tygrysy, jak i słonie zostawia po prostu w spokoju.
Ludzie. Jest takie zdjęcie, portret kobiety, ze złotymi kręgami piętrzącymi się wokół jej szyji, co optycznie ją wydłuża, a tak naprawdę ich ciężar po prostu obniża trochę ramiona. Jej wizerunek jest już kopiowany na obrazach, kubkach, w muzeach, a nawet ulicznych murach. To zachęta do odwiedzenia plemienia Karen (Padaung), czyli uchodźców z Myanmaru. Jako osoby o statusie uchodźcy, dostali od Tajlandii ziemię z haczykiem, czyli jeszcze do niedawna nie mogli opuszczać terenu, by pójść nawet do szkoły czy do szpitala. Nie mogą też wciąż podjąć żadnej innej pracy poza turystyką i rękodziełem ani opuszczać wioski, pod groźbą aresztu. Nie mają żadnego legalnego dokumentu uprawniającego ich do normalnego życia (m.in. dostęp do opieki medycznej) i posiadania praw jak pozostali mieszkańcy w Tajlandii. Ich zadaniem jest przede wszystkim uśmiechać się do turystów i nie opuszczać terenu wioski. Czy odwiedzanie tego tzw. ludzkiego zoo jest w ogóle wspieraniem tej grupy etnicznej czy ich dalszą eksploatacją? Kicia R. się zastanawia co w ogóle motywuje ludzi do plemiennej turystyki (tribal tourism)? Zrobienie klawej foty czy poznanie innej kultury i tradycji? W przypadku tego drugiego, to nasuwa kolejne pytanie: co jest autentyczne, a co jest zrobione pod turystyczny przemysł? Może gdyby Kicia R. miała pewność, że te grupy etniczne tego naprawdę chcą i że jest to ich decyzja, że pieniądze w całości idą do ich ręcznie wyszywanej kieszeni, że mają w ogóle jakiś wybór to, by patrzyła na tribal tourism bardziej przychylnym, mniej zaniepokojonym okiem.
(krótki dokument na temat)
Kicia R. poleca. Czy deszcz czy słońce, zawsze można iść na spacer i odkryć miejsca po swojemu. Zachwycić się graffitti (‘panie, jaki tu w Chiang Mai mają ciekawy street art!), kwitnącym na czerwono drzewem nad rzeką albo starą budką telefoniczną. Jeśli brakuje kontaktu ze zwierzętami, można skoczyć na kawę do kotokawiarni i jeśli któryś z kotów się zgodzi i sam podejdzie, to można wtedy się nagłaskać i namruczeć wspólnie (łagodniejsza alternatywa do tygrysów, a kot to kot, nie?). Można pójść i popróbować najróżniejszych, dziwnych smaków na targu albo wypożyczyć rower i posprawdzać okolice z perspektywy dwóch kółek. Można też pójść na masaż do byłych więźniarek lub nigdy więźniarek (Kicia R. szanuje kryminalną historię, ale przy masażu jej obecność lub brak nie ma żadnego znaczenia). Można godzinami się zastanawiać, gdzie pójść, żeby coś zjeść (a potem wylądować w barze mlecznym w wersji japońskiej albo na hinduskim jedzeniu tak pysznym, jak nigdy!). Można zapisać się też na jogę (Kici R. odkrywa nowy wspaniały świat kobry, psa i sztuki oddechu!), tajski boks lub pograć w badmintona. Można też zapoznać się z gospodarzami noclegu i poznać trochę lepiej ich codzienne życie (‘kupiłam tą kotkę na sobotnim targu i po kilku tygodniach zniknęła, a potem wróciła w ciąży, śmiesznie, co? …‘ albo ‘Kiciu, może chciałabyś być modelką na warsztatach z masażu dolnej partii brzucha?’). Można też pójść do klubu jazzowego (wtorkowy jam session pełen szacun i imponująca muzyczna profeska!) lub na karaoke. Albo zapisać się na kurs gotowania, by po powrocie wzmacniać własne wspomnienia o smak.
Można po prostu spokojnie pożyć w innym kraju, w innej kulturze i klimacie.
A można też nie robić nic; posiedzieć, popatrzeć dookoła, poleżeć, popić wolniutko sok z mango… jak robić spokojnie nic, to kiedy jak nie w czasie długiej podróży?
Udostępnij ten post
Twitter
Google+
Facebook
Reddit
LinkedIn
StumbleUpon
Pinterest
Email